Natchnienia do powstania nowych postów zawsze szukam w rozmowach z ludźmi, najczęściej z moim Mężem i dziećmi. Czasami dzieje się tak, że jedno Ich pytanie zmusza mnie do wylania setek słów na stronach tego bloga.
A wszystko zaczęło się od mojego Trzyipółletniego syna, który w drodze z przedszkola do szkoły zadał mi pytanie.
Mamo czy Anglia to jest taka druga Polska?
Wydało mi się dość niesamowite, zważywszy na sytuację, że jeszcze nie tak dawno temu zadawał mi pytanie: Mamo, a tak właściwie to my teraz w Anglii jesteśmy czy w Polsce? No, ale nie ma mu się co dziwić… w ostatnim roku działo się tyle, że i ja podnosząc głowę rano z łóżka musiałam dać jej minutę na to, by ustaliła współrzędne geograficzne, w których znajduje się moje ciało.
Długo zastanawiałam się nad tym czy opowiedzieć Wam tę historię, historię naszego ostatniego roku życia. Dziś już wiem, że muszę. Czuję, że mogłaby Was z jednej strony być może przed czymś przestrzec, z drugiej może do czegoś zmotywować. Zaczynam.
Na małej białej kartce od lat widniał napis przedstawiający rząd liczb. Była to data naszego planowanego powrotu do Polski. A jednocześnie umowa pomiędzy mną i moim Mężem, znana tylko nam, że choćby się waliło czy paliło, albo kasza manna nam z nieba spadała, to my wracamy.
Mając ją gdzieś tam w głowie żyło się dobrze. Obydwoje lubimy sobie wyznaczać cele i dążyć do ich realizacji. Wtedy życie nabiera szybszego tempa, i zaczynają przebiegać w głowach te wszystkie procesy chemiczne, które powodują, że chce się zwyczajnie żyć. Nie wiem jak u Was, u nas tak to wygląda.
O naszym podejściu do życia już kiedyś pisałam. Oczekujemy z Mężem w życiu najlepszych rzeczy, ale jednocześnie lubimy być przygotowani na najgorsze. Pisząc najgorsze nie mam na myśli chorób, nieszczęśliwych zdarzeń, bo na te człowiek nie może się przygotować. Myślę tu bardziej o pracy, pieniądzach… i innych materialnych sprawach.
Przygotowani
Kiedy przyjeżdżaliśmy tu do Anglii, niemal siedem lat temu, byliśmy przygotowani. Mąż miał pracę, którą sam sobie znalazł. Mieliśmy wybrane mieszkanie do wynajęcia, które ja znalazłam dla nas wirtualnie. I oszczędności z Polski, których zmuszeni byliśmy się pozbyć by rozpocząć tu nowe życie. Musicie wiedzieć – Ci z Was, którym się marzy emigracja, że żeby zacząć samodzielne życie w nowym kraju, to musicie dysponować niemałą gotówką na początku. Zanim tu przyjechaliśmy oszacowaliśmy sobie koszta życia w nowym miejscu, nawet robiliśmy wirtualne zakupy w angielskich sklepach by być pewnym, że damy radę się utrzymać. Mój Mąż zanim postawił nogę na anielskiej ziemi więcej o niej wiedział niż ludzie, którzy tu żyją latami… dlatego z moją namową stworzył osobny blog, w którym, jeśli tylko mamy czas, dzielimy się z Wami swoją wiedzą.
Mając na uwadze swój powrót do Polski też się do niego przygotowaliśmy. Oszacowaliśmy na nowo koszta życia, odpowiednio wcześniej wybraliśmy dzieciom szkoły i przedszkola, przeszliśmy nawet rozmowy kwalifikacyjne, by znaleźć nowe miejsca pracy. No i podjęliśmy się też najtrudniejszego. Budowy domu na odległość.
Posiadanie domu nigdy nie było naszym marzeniem, ale jego zbudowanie już tak. Znaleźliśmy cudowną działkę i godnego zaufania dewelopera, i stworzyliśmy swój wymarzony dom. Skorzystaliśmy co prawda z gotowego projektu, ale ostatecznie zmieniliśmy w nim prawie wszystko. Zachowaliśmy jedynie bryłę, zmianie uległy okna, poprzesuwaliśmy ściany, zmieniliśmy funkcjonalność niektórych pomieszczeń. A że chcieliśmy to wszystko zrobić sami, bez pomocy architektów, zabrało nam to wiele godzin snu.
Nie żałujemy. Te nocne godziny z Mężem, z ołówkami w ręku nad planami naszego domu były pięknym czasem. Bywały też trudnym, kiedy z trójką małych dzieci lataliśmy w tą i z powrotem, z Anglii do Polski, bo przypilnować budowy. Nawet zdarzyło się tak, że lecieliśmy do Polski porannym lotem a wracaliśmy wieczornym. Nasze dzieci zawsze były z nami, postawiliśmy ten dom z nimi od samych fundamentów po dach. Spędziły za nami godziny u dewelopera, godziny w podróżach… zaprzeczając teorii, którą głosi wielu dorosłych, „że z dziećmi to już nic człowieku nie zrobisz”, „że se nie pożyjesz”. Mieliśmy pełne ręce roboty, ale było fantastycznie.
Był marzec 2017 roku kiedy „wbiliśmy pierwszą łopatę”, kwiecień 2018 kiedy zaprosiliśmy naszych rodziców do gotowego już domu, o którego budowie nie mieli żadnego pojęcia.
Bo dom, jak i wszystko co najpiękniejsze i najważniejsze w naszym życiu, rodził się w ciszy.
W wakacje tego roku dom gotowy był do przeprowadzki. A ten angielski do opuszczenia. Kartony z naszymi rzeczami spakowane i gotowe do przesyłki do Polski…
Na białej kartce rząd liczb 08.2018. Wszystko przygotowane. Cel wydawał się osiągnięty.
Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.
I wtedy spojrzeliśmy na siebie i powiedzieliśmy.
Jeszcze nie teraz. Nie wyjeżdżamy z Anglii. Jeszcze tu zostajemy.
I się rozpakowaliśmy!
Bo musicie wiedzieć, że ta Anglia po tylu tu latach, to taka trochę nasza druga Polska. I trudno było powiedzieć jej i naszym przyjaciołom tak po prostu goodbye. Zdążyliśmy przygotować się do przeprowadzki do Polski, nie zdążyliśmy tylko pożegnać Anglii. Dlatego daliśmy sobie na to nowy czas.
W naszym domu zawisła nowa biała karta z innym rzędem liczb.
Trzymajcie kciuki za ten nasz nowy czas.
PS. Pytacie się o moją książkę. Co jest niezwykle miłe. Jak widzicie (czytacie) życie postanowiło dopisać do niej jeszcze jeden rozdział.
Comment
JA TRZYMAM MOCNO KCIUKI, DZIELNA I WSPANIAŁA RODZINKA Z WAS.