Miała siedem miesięcy kiedy zdecydowaliśmy z Mężem, że zamieniamy Ląd na Wyspę, czyli przeprowadzamy się z Polski do Anglii. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Pierwszy nasz wtedy wspólny z Nią lot samolotem. Patrzyłam się na Nią i zastanawiałam się jak to będzie. Jak i czy w ogóle odnajdziemy się w angielskiej rzeczywistości. Jak ta zmiana wpłynie na Jej życie. Najbardziej byłam ciekawa tego jak przebiegnie Jej nauka angielskiego.
Przez wszystkie te lata naszego tutaj pobytu (a jest ich już prawie siedem) z wielką uwagą wraz z Mężem się temu procesowi przyglądaliśmy. I czerpaliśmy z tego niezwykłą przyjemność i radość. To było, ale i wciąż jest, ogromnie fascynujące – obserwowanie tego postępu i pokonywania kolejnych barier językowych.
No właśnie, bardziej obserwować niż uczestniczyć w tym procesie. Takie było od początku nasze założenie. Stwierdziliśmy, że najlepszą pomocą z naszej strony w nauce języka angielskiego będzie nasze nieprzeszkadzanie. Jej angielski oddaliśmy w ręce przedszkola i szkoły. My od początku zajmowaliśmy się tylko polskim.
Od małego uczestniczyła w zajęciach grupowych. Takich spotkaniach mam z dziećmi, na których razem śpiewałyśmy lub piłyśmy herbatę. W wieku dwóch lat rozpoczęła naukę w przedszkolu. Na początku zapewne mało tam mówiła, ale za to się z angielskim osłuchała. W tamtym czasie „przynosiła” do domu pojedyncze słówka <pisałam o tym tutaj>.
W wieku czterech lat rozpoczęła naukę w angielskiej szkole. Pamiętam, że przez pierwszych kilka tygodni nie powiedziała do nas ani słowa po angielsku. Stwierdziliśmy, że potrzebuje czasu i my musimy Jej go dać.
Pewnego dnia, po powrocie do domu… wyrzuciła z siebie całe morze angielskich słów. Co ja mówię, słów? Zdań całych! Gadała jak nakręcona, jak katarynka. Jakby chciała się pozbyć wszystkich tych słówek, które Jej głowa kodowała przez te lata pobytu tu… i to był ten moment, w którym zaczęła mówić płynnie po angielsku. Pamiętam też, że na Jej potok angielskich słów, my pomiędzy sobą z Mężem wymieniliśmy tylko jedno – polskie, i to niezbyt ładne, ale takie które oddaje zachwyt. Znacie je dobrze 😉
Nauka języka w reception class (odpowiednik polskiej zerówki) przebiegła błyskawicznie. Jako czterolatka poznała wszystkie dźwięki i mnóstwo słówek, w tym tzw. red words – słów, których nie można poskładać z pojedynczych dźwięków i/lub też w mowie występują bardzo często i należy je odczytywać bez zastanowienia (np. could, I, no, the, she, was, have, baby, said, all, my). Red words pogrupowane według poziomu czytelnictwa możecie znaleźć w sieci, na przykład tutaj, czyli na stronie londyńskiej szkoły im. Świętej Rodziny.
W tym samym czasie Laura czytała swoje pierwsze książki. Jako pięciolatka zaczęła pisać. Jako sześciolatka pisała już krótkie historie. W notatce Jej nauczycielki na zakończenie pierwszej klasy przeczytaliśmy: „her writing, that she is producing now, is incredible„.
Dziś angielskich książek już nie czyta, ona je pożera.
Nasza córka też nie jest jakimś wyjątkiem, podobny proces nauki obserwuję u moich młodszych dwóch Synów, jak i dzieci przyjaciół. Każde w innym tempie, w swoim tempie, zaczyna nie tylko sprawnie mówić po angielsku, ale i każde zaczyna łapać brytyjski akcent.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego by dodać otuchy tym wszystkim z Was, którzy, być może tak jak ja wtedy, zastanawiają się dziś czy Wasze dziecko poradzi sobie w angielskiej szkole. Powiadam Wam: poradzi… i nie raz was zaskoczy. Uczcie swoje dzieci polskiego, a o ich angielski zatroszczy się angielska szkoła.
Wczoraj zaprosiłam Laurę to współtworzenia ze mną bloga. Dlaczego to zrobiłam? Bo zauważyłam, że Ona po każdej naszej rodzinnej wyprawie pisze na kartce papieru takie mało sprawozdanie o tym co widziała, jak trasa przebiegała. Robi coś, czego ja nie umiem robić, czyli pisać o tym co widzi, mi znaczenie łatwiej przychodzi pisanie o tym co czuję.
Dlatego recenzje z naszych wycieczek po Anglii zostawiam Jej. Ja będę tylko tłumaczyła z angielskiego na polski Jej wypracowania (bo woli pisać po angielsku) i dodawała swoje zdjęcia.
Co dwie pary rąk do pisania to nie jedna. Z cyklem wpisów „Z Laurą przez Anglię” startujemy w przyszłym tygodniu.
Trzymajcie kciuki.
Leave a reply