Są takie chwile jak ta, że czuję, że jeśli nie usiądę teraz-zaraz i nie napiszę czegoś, to eksploduję. Wspomnienia i chwile, którym chciałabym darować dłuższe życie w postaci najmniejszego choćby wpisu, rozpadną się na milion liter, z których nie będę umiała już nigdy złożyć historii, która się zdarzyła. Rutyna dnia codziennego, pranie, prasowanie, gotowanie, sprzątanie próbują odwrócić moją uwagę od pisania. Chcą wieść prym, chcą stanowić esencję mojego życia.
Ale nią nie są. I nigdy nie były. Już jakiś czas temu nauczyłam się mieć pewne rzeczy… w rzyci, żeby nie napisać inaczej.
Dziś wracam myślami do pewnego spotkania.
Jakiś czas temu spacerowałam z trójką moich Małych Ludzi. Pamiętam, że pewną Panią dziwiło wtedy, że mam odwagę wziąć troje dzieci poniżej piątego roku życia i wyjść sama na spacer. Nie potrafiłam tego jej zdziwienia zrozumieć, bo dla mnie, zupełnie na odwrót, prawdziwym wyzwaniem byłoby siedzieć przez cały dzień z tą Trójką w domu. Chodziłam więc razem z niemowlakiem, dwulatkiem i czterolatką: do parku, na plac zabaw, do biblioteki, do kawiarni, sklepu, odwiedzałam naszych przyjaciół. Bywało i tak, że zahaczałam z nimi i o kosmetyczkę. Pani M. mi świadkiem.
Poruszaliśmy się zawsze na nogach. Przynajmniej połowa z nas, a precyzyjniej – ja i moje najstarsze dziecko. Panowie siedzieli w podwójnym wózku (Phil & Teds – polecamy!). W różnym ustawieniu, czasami w takim, że najmłodszy siedział we wpiętym foteliku samochodowym. Przy takim ustawieniu moja córka zauważyła miejsce i dla siebie w tym wózku. Gdy opadała z sił, na chwilę zajmowała upatrzone miejsce. Miałam wtedy trójkę dzieci w wózku. Nie wierzycie? Zajrzyjcie tu <klik>.
Ale nie tylko ja. Mój Mąż też potrafił z trójką pod bokiem ogarnąć wszystko. I gdy one były takie małe, a On z nimi sam bywał u mechanika, w kościele czy w sklepie, to przy okazji zbierał dużo uśmiechów i pozdrowień od starszych Pań. Nigdy też nie stanowiło dla niego problemu, gdy musiałam wyjechać na jeden dzień. A nawet dwa razy na kilka dni. Kiedy pierwszy raz zapytałam się go, czy da radę, zabił mnie wzrokiem, i powiedział: Justyś, to nie są jacyś obcy ludzie, tylko do cholery moje dzieci.
Już nigdy później nie odważyłam się Mu tego pytania zadać.
Czasami, tak jak dziś, siadamy na kanapie, i wzdychamy sobie pod nosem. Była jazda, ale był to też niezapomniany czas. Przeżyliśmy go najlepiej jak umieliśmy. Wciąż się lubimy, dzieci są całe i zdrowe, a nawet przy okazji zrealizowanych kilka marzeń.
mamafulltime.pl to nie jest poradnik rodzinny ani żaden inny. Ja także nie aspiruję do tego by zostać ciocią dobra rada. W macierzyństwie nie odnoszę jakichś spektakularnych osiągnięć, ale… powiem Wam jedno. Daliśmy radę dobrze przeżyć ten czas kiedy tylko my dwoje i troje małych dzieci… tu na tej angielskiej ziemi. Daliśmy radę.
Mając to wszystko na uwadze postanowiłam się z Wami podzielić zestawem kilku rad, które pomogły mi przetrwać tamten czas. Nawet więcej: wspominać go z rozrzewnieniem i zakwalifikować jako najlepszy okres w swoim życiu.
- Wstawałam prawą noga i wypowiadałam słowa: to będzie piękny dzień.
- Jadłam o regularnych porach, by nie musieć cały dzień stać przy garach.
- Jadłam w tym samym czasie co dzieci. Nie tak, że najpierw one, a później ja sobie nakładam.
- Fundowałam Im i sobie drzemkę w ciągu dnia. Ta godzina w ciągu dnia, my w czwórkę w jednym łóżku… zbawienna.
- Angażowałam się w zabawę, godzina tylko dla nich, bez zerkania na boki, sprawdzania maili, poprawiana koca… i sprzątania przy okazji zabawy okruchów z podłogi… po niej zawsze zyskiwałam pół godziny tylko dla siebie.
- Angażowałam dzieci w prace domowe – i nie na takiej zasadzie, jak to dziś robię (Proszę Was żebyście tu posprzątali) – tylko przez zabawę.
- Ćwiczyłam codziennie 30 min. Tak, tak. Najwięcej w swoim życiu ćwiczyłam gdy miałam pod dachem trójkę dzieci poniżej piątego roku życia.
- Umiejętnie dawkowałam oglądanie bajek. Telewizor nie grał cały dzień, bajka była formą nagrody, kiedy one ją oglądały ja piłam dobrą (i gorącą!) kawę. Zimnej nie znoszę. To jest wciąż aktualne, właściwie to w ostatni weekend odpięliśmy antenę od telewizora i nie wiadomo czy i kiedy wróci.
- Dużo czasu spędzałam z nimi na dworze. Wychodzenie z domu z dziećmi do dziś uważam za punkt najważniejszy.
- Znalazłam sobie znajomych z dziećmi w podobnym wieku. Banał? Podobny wiek dzieci, podobne problemy i te same radości łączą wszystkie matki. Naprawdę.
- Słuchałam dużo muzyki.
- Miałam swoje pasje. Blog, fotografię, basen. Na chwilę pozwoliło mi to zawsze skierować myślenie na inne tory.
- No i po trzynaste, a powinno być po pierwsze. Miałam męża, który był zawsze ogromnym wsparciem, poza tym codziennie robił mi kolację, a do kolacji miałam – swój serial. Do dziś pamiętam to błogie uczucie, kiedy po tak pracowitym dniu, zasiadałam na kanapie… i odpoczywałam.
To zabawne. Nigdy w życiu, tak jak w tamtym okresie, czyli przez ostatnie trzy lata… nie byłam tak zmęczona. Ale jednocześnie tak bardzo szczęśliwa.
Bo łatwo to nie znaczy zawsze przyjemnie, podobnie jak ciężko nie znaczy źle.
Kiedy kobieta rodzi dziecko, dzieją się jakieś niebywałe rzeczy. Rodzi się z nimi i siła. Tylko nie zawsze udaje nam się ją odkryć tak od razu. Z czasem każda z nas się przecież o tym przekonuje.
Macierzyństwo to wyzwanie dla każdej z nas. Trzeba na nie, tak jak na wszystko inne w życiu, znaleźć sposób.
Dzisiaj to inna bajka. Ja inna, Mali Ludzie inni, w związku z tym inne wyzwania przede mną i przed nimi. Trzeba będzie znaleźć inny sposób, choć podobnie jak tamten, będzie zaczynał się od słów:
To będzie piękny dzień.
Tego Wam i sobie życzę.
3 komentarze
Pieknie!
Dzięki Patrycja!
samych pięknych i szczęśliwych dni życzę wszystkim