Dobry wieczór,
Oj, długo mnie tu nie było. Mam wrażenie, że całe wieki. Gdzie byłam, gdy mnie nie było, zapytacie? Otóż wyobraźcie sobie, że wpadłam w Trójkąt Bermudzki… Nie, nie ten na Atlantyku, w rejonie Bermudów. Na pewno nie w ten, który powstaje w wyniku sporadycznych erupcji metanu. W ciut inny. W taki mój osobisty. Taki, który sobie sama urodziłam. Bermudzki – nie bermudzki? Jak go zwał, tak zwał – efekt jest ten sam. Jak w niego wpadniesz człowieku, giniesz. Nie ma cię … dla siebie i świata. Na próżno wysyłać innym listy gończe, z trudem dochodzą.
Sytuacja tragiczna – myślicie sobie. Albo szepczecie pod nosem to, czego Pani R. nie bała się wykrzyczeć na widok mnie z trojgiem Małych Ludzi w jednym wózku: Pani Justyno, Pani musi nie mieć swojego życia.
Otóż niekoniecznie musi tak być jak Pani mówi. To zależy, którą metodę Pani obierze. Albowiem z tej sytuacji są dwa wyjścia… dokładnie tyle samo ile jest dane człowiekowi, gdy ten wpadnie w wir w jeziorze.
Gdy byłam małą dziewczynką pouczał mnie mój dziadek jak wyjść z takiej sytuacji cało. Mawiał: słuchaj Justyna co mam ci do powiedzenia. Jeśli znajdziesz się w centrum wiru i zostaniesz wciągnięta przez niego pod wodę, nie staraj się wypłynąć z niego za wszelką cenę, bo to niemożliwe. Po kilku próbach, stracisz siły i utoniesz. Bez sensu. Bądź mądra. Opanuj panikę i poddaj się działaniu wody. Gdy dobijesz dna, wybij się od niego ku powierzchni. Tylko w bok, nie z powrotem w wir. Przeżyjesz.
Sytuacja znad jeziora wydała mi się dziwnie podobna do tej, w której znalazłam się jakieś półtorej roku temu. Przy trójce małych dzieci wpadłam w wir… pracy. Na szczęście na ratunek mi szybko skoczył mój mąż. Gdy już chciałam płynąć pod prąd wówczas przypomniała mi się rada mojego dziadka. Opanowałam panikę i poddałam się nurtowi. Mój mąż nie wydawał się tak zaskoczony tą sytuacją jak ja, widocznie zawirowania mu niestraszne. Spokojnie wirowaliśmy razem, woda nas niosła, całkowicie się jej poddaliśmy. Było nam dobrze. Czasami tylko nam się w głowach zakręciło od nadmiaru wrażeń… ale nigdy na tyle, by chcieć płynąć w inną stronę.
I choć wciąż w wirze mnóstwa pracy i obowiązków… to mamy wrażenie, że dno już niedaleko,
za chwilę będziemy się od niego mogli odbić…
a to znaczy jedno, że przeżyliśmy to zawirowanie. I to razem.
Najlepiej jak umieliśmy.
Płyniemy dalej. Życzcie nam spokojnych wód.
Pozdrawiam
Mamafulltime
PS. dziękuję, że poczekaliście 🙂
3 komentarze
życie to rwąca rzeka płyńcie z jej prądem, szerokości życzę
tak jak piszesz Różo! <3
[…] Poruszaliśmy się zawsze na nogach. Przynajmniej połowa z nas, a precyzyjniej – ja i moje najstarsze dziecko. Panowie siedzieli w podwójnym wózku (Phil & Teds – polecamy!). W różnym ustawieniu, czasami w takim, że najmłodszy siedział we wpiętym foteliku samochodowym. Przy takim ustawieniu moja córka zauważyła miejsce i dla siebie w tym wózku. Gdy opadała z sił, na chwilę zajmowała upatrzone miejsce. Miałam wtedy trójkę dzieci w wózku. Nie wierzycie? Zajrzyjcie tu <klik>. […]