Z makijażem co drugi dzień,
z włosami ułożonymi raz na miesiąc (pozdrawiam Justyna).
Z kroplami potu na czole, gdy pcham wózek pod Pieprzoną Górkę.
Pomiędzy Tesco a domem,
pomiędzy garnkami a zlewem.
Wzywana na trzy głosy.
Z nocą przerywaną kilka razy na karmienie,
z dniem ciągnącym się w nieskończoność.
I gdy chorują naraz, i gdy załatwiają swe potrzeby fizjologiczne w tym samym czasie.
Chociaż umawialiśmy się. Po kolei.
Nie szkodzi.
Jaram się macierzyństwem.
Kocham Ich! Uwielbiam!
Jak to możliwe?!
Niemożliwe!
Miłość matczyna jest czymś niedorzecznym.
Leave a reply