Limuzynę wyprowadziłam. Sprawdzam. Z przodu dzieciak, z tyłu dzieciak – znaczy komplet. Ruszamy w drogę.
Naprzeciwko naszych drzwi stoi pan z papierosem.
– Dzień dobry sąsiedzie.
– Dzień dobry pani.
– Ale pogoda, co?
– W Polsce podobno też pada…
– I to jest jakieś pocieszenie 😉
Za zakrętem wpadamy na Asię. Szybkie cześć – cześć, bo Asia gdzieś się spieszy. W prawo, w lewo, długa prosta. Po drugiej stronie ulicy jedzie pan na rowerze. Czerwona bluza z napisem Royal Mail, znaczy się listonosz.
– Pani Justyno! Kartka z Polski do pani przyszła.
– Dziękuję! – krzyczę.
Za rogiem sklep. Wchodzimy.
– Cześć, jak się maś? – pyta pan sprzedawca.
Grzecznie odpowiadam, że mam się dobrze i sięgam po Grześka, taki wafelek o egzotycznej nazwie :).
Czas na kawę. Zajeżdżamy do kawiarni.
– Can I have cappucino, please?
– Duże czy małe? – pyta pani ekspedientka.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że jest pani Polką. Małe, niech bedzie małe.
Po drodzę zahaczamy o huśtawki. Jak super, że Hania ze swoją mamą wpadły na ten sam pomysl. Huśtamy się razem. Wracamy do domu.
Wieczorem na Skypie z koleżanką.
– No i jak tam na tej emigracji?
– Dziękuję, nie narzekam – odpowiadam.
– Fajnie masz, angielski podszkolisz.
– Nie, no to, to na pewno!
😉
Leave a reply