Szkoła. Gdy zdecydowałam podjąć się w niej naukę zajmowała drugie miejsce w rankingu liceów ogólnokształcących w Polsce. Dużo niżej w tym samym rankingu, gdy ją kończyłam. Już w pierwszych dniach mojej nauki w tym przybytku wiedziałam, że to za wysokie progi jak na moje nogi. A dokładnie po pierwszej lekcji biologii, na której pani B. (od wielu lat nr 1 moich koszmarów sennych) zapytała się: co to jest komórka? Wtedy wstał K. i dłuuuuugimy minutami, może kwadransem opowiadał o tej najmniejszej strukturalnej i funkcjonalnej jednostce organizmu. Siedziałam i uszom swoim nie wierzyła, samą siebie pytając (bo nikt inny by mnie nie zrozumiał przecież), ile można mówić o czymś, co ma zaledwie kilka mikrometrów. I mogłam już wtedy wstać i uciec gdzie pieprz rośnie, a jeśli nie tam to przynajmniej gdzieś gdzie o komórkach wie się tylko tyle że są. Ale coś mi mówiło, że trzeba tam zostać, że to tylko 1460 dni, a odliczając weekendy i wagary nawet trochę mniej. Cztery lata (o mało co nie pięć) mijały dłłuuuuuugo, wlekły się jak flaki z olejem, jak – nie napiszę co. Gdyby nie szkolna drużyna koszykarska, do której należałam i ta ukochana ławka rezerwowych, którą grzałam przez wszystkie mecze – to zwariowałabym w tej budzie, Bóg mi świadkiem. Moja ulubiona piosenka tamtych lat to: Co Ty tutaj robisz? A powiedzenie: za jakie grzechy ja tu siedzę. Potem na dobicie matura, na pocieszenie A., która siedziała obok i podpowiedziała, a której nawet nie zdążyłam podziękować, że mi uratowała tyłek … Tak szybko stamtąd uciekłam. Po co mi to było? Te lata spędzone tam? Gdzie tu sens, gdzie logika? Po kilku latach sensem okazało się wyniesionych z tej szkoły kilka dobrych znajomości, trzy przyjaźnie i jedna miłość, która zanosi się tą na całe życie. Logiki nie ma w tym żadnej. Na szczęście jest happy end. … bo w życiu najważniejsi są ludzie. I choć czasami miejsce wydawałoby się nie to, to ludzie w nim tacy wyjątkowi. I nawet gdy pada, tak jak tu na Wyspie, cały czas, tylko zimą w prawo, a latem w lewo (a może na odwrót), to i tak dzięki niektórym ludziom ma się wrażenie jakby wciąż prażyło słońce.
Angela, Lubna, Aśka, Sebastian… przede wszystkim zaś Magda, Julia i Monika. Wy i Wasze rodziny sprawiliście, że pokochaliśmy to miejsce… i polubiliśmy ten kraj, i oswoiliśmy się z jego pogodą, tzn. niepogodą. Jesteśmy wdzięczni!
3 komentarze
My tez jesteśmy wdzięczni losowi, że postawił nam Was przed noskiem i ze każda chwila spedzona razem z Wami jest tak wyjątkowa 🙂
Dzie – ku – je – my! 🙂
Podpisuje sie pod Monika!!!
Pokochalismy Was od pierwszego spotkania!:) dziekujemy!!!
… i pomyśleć tylko, że za kilka dni/miesięcy/lat (niepotrzebne skreślić) widzimy się w Poznaniu 🙂