Stanęli nade mną w trójkę. Jak tak robią to zawsze znaczy, że przyszli w ważnej sprawie. Tym razem też tak było. Mamo… Mamy prośbę. Nie mówmy już więcej w naszym domu o tym głupim koronawirusie. Nie możemy już o nim słuchać.
Umowa – odparałam. Rozumiem.
Z koleżanką przez płot, z Mężem wieczorem, ale nie z dziećmi. Dałam Im słowo.
Dzięki temu zabiegowi. Nasz dzień to dobry dzień. Szkoła w domu. Dom z widokiem na las. Ogromny ogród. W nim góry z piachu. Piach można przesypywać z jednej górki na drugą. Ciurkiem sypie się. Szkoda tylko, że nie można nieść przez wieś. Takie czasy. Można na szczęście zostać w ogródku. Rozłożyć piach nierówno po jego kątach. Piasku mniej – na głowie jakoś lżej, cieszy się jeden z drugim głuptaskiem.
Można zagrać w piłkę. Można się schować na chwilę.
A wieczorem można rozpalić ognisko i pokłócić się przy nim o to ile kiełbasek kto zjadł.
Mówili, że te 1000m2 to będzie nasze przekleństwo. Mylili się – to jest nasze błogosławieństwo.
Sześć miesięcy temu, kiedy przeprowadziliśmy się z Anglii do Polski, wyrywanie chwastów w ogródku było najlepszym lekiem na tęsknotę. Weź roundup, co się męczysz – mówili, skąd mogli wiedzieć, że ja się w ten sposób leczę.
Teraz ziemią i łopatą walczę z koronawirusem, i dzieci w ten sam sposób się z nim rozliczają.
Mówienie o wirusie w kółko nikomu nie pomoże.
Niemówienie nie sprawi, że zniknie, ale być może pozwoli tym małym główkom spać spokojniej.
Bo od jutra znowu życie dla Nich i dla nas w tych samych niespokojnych czasach.
I tak wciąż. Do odwołania.
Leave a reply