Miałam dziewięć lat kiedy po raz pierwszy zachwyciły mnie zdjęcia. Ich autorem był mój chrzestny. Uwiecznił na nich moją rodzinę: moją siostrę, która była wtedy niemowlakiem, mojego dziadka, który nie rozstawał się z nami i ze swoim rowerem…
Wcześniej ten sam wujek sfotografował nas z bratem jak wspólnie pchamy wózek z lalkami przez las, a obok nas kroczy najszczęśliwsza chyba w tamtym czasie kobieta na świecie, czyli moja mama. W głowie mi siedzą te fotografie przez całe moje życie. Jest na nich wszystko co chciałabym zapamiętać na wieki. Jest w nich prawda. Już nigdy później nikt nam nie zrobił takich pięknych rodzinnych zdjęć.
Albumy Wujka pełne były pięknych fotografii. Uwielbiałam je oglądać. Podobnie jak albumy w niektórych sklepach z odzieżą. Pamiętam jak chodziłam do takich jak Jackpot and Cottonfield i Quiosque tylko po to by zabrać ze sobą do domu ich albumy. Pamiętam ich papier i zapach.
Piękne zdjęcia i obrazy mnie zawsze zachwycały. Ale nigdy do głowy mi nie przyszło, że mogłabym i ja je spróbować tworzyć. Przez niemal całe swoje życie żyłam w przekonaniu, że niektóre rzeczy w świecie są tylko zarezerwowane dla wybranych osób. A ja nigdy nie czułam się specjalnie naznaczoną, wyznaczoną. W końcu… nigdy nie czułam się też artystką.
Nadszedł jednak taki czas, że pojawiła się w moim domu lustrzanka. Nie przyszła sama, przyszła w towarzystwie mojego chłopaka (teraz Męża). I choć kusiła kształtami, odstraszała skomplikowaniem. Wydałam wyrok: nie dla mnie… Ale obrazy w mojej głowie wciąż się rodziły. Wielokrotnie na coś spoglądałam i mówiłam: ale fajny kadr, piękne zdjęcie można by tu zrobić.
Mąż już nie mógł tego słuchać. Pewnego dnia powiedział: musisz zająć się fotografią i wręczył mi w prezencie urodzinowym zaproszenie na warsztaty fotograficzne. Było to dwa lata temu.
Z wypiekami na twarzy jechałam do Londynu. Trójka moich dzieci i mąż żegnali się ze mną na dworcu jakbym co najmniej leciała w kosmos. Mąż w duchu liczył, że znajdę planetę na której będzie mi w końcu dobrze, że stanę na nowo odkrytym lądzie i wydam z siebie to Tu, to To.
Żądna wiedzy ruszyłam przed siebie. Pomyślałam sobie: dziś nauczę się obsługi aparatu, jutro będę robiła cudowne zdjęcia. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy prowadzący Mariusz Śmiejek ani razu nie poprosił nas o wyjęcie naszych aparatów. Za to zabrał nas, uczestników kursu, w świat reportażu. Pokazując wybrane prace fotografów wprowadził mnie w świat, którego podświadomie, od zawsze chciałam być częścią.
Tomasz Tomaszewski [galeria]
Kevin Carter [galeria]
Steve McCury [galeria]
Annie Leibovitz [galeria]
Sebastião Salgado [galeria]
George Rodger [galeria]
Vivian Maier [galeria]
Na kolejnych zajęciach w Akademii już aparat wyjęłam i do tej pory go z rąk nie wypuszczam. O aparacie wciąż nie wiem wszystkiego, i zdjęć jeszcze cudownych nie robię… bo do tego są potrzebne lata praktyki. Ale chociaż wiem, że to To.
Przez te dwa lata zrobiłam tysiące zdjęć i setki godzin spędziłam przy komputerze. Milion razy chciałam to rzucić w diabły…
Ale już za późno. Spojrzałam bestii w oczy. Dlatego ciąg dalszy nastąpi.
2 komentarze
fotografia, wspomnienia, przeszłość,teraźniejszość. Rób zdjęcia, dużo zdjęć…..to jest TO
Obiecuję, będę.
pozdrawiam
Mamafulltime