Zazwyczaj jest tak, że kiedy już ułożymy z Mężem nasza trójkę Małych Ludzi do snu, to schodzimy na dół i zaczynamy ogarniać po całym dniu dom. Jedno zmywa naczynia w kuchni, drugie składa w „kostkę” porozrzucane po całym domu ubrania… Jemy razem kolację. A później zabieramy się za swoje pasje. Brzmi nieźle, problem tylko w tym, że to „później” to już głęboka noc… i nie zawsze już mamy zwyczajnie na rozwijanie tych swoich pasji wystarczająco dużo sił. Doszliśmy do wniosku razem z W., że coś trzeba z tym fantem zrobić. Po chwili zastanowienia stwierdziliśmy, że czas na zmianę naszych przyzwyczajeń. Z kolacji wspólnej nie rezygnujemy, ale odpuszczamy sobie wieczorne krzątanie się i ogarnianie domu. Ten zabieg powinien nam darować jakieś dwie ekstra godziny wieczorową porą.
I co? No i w efekcie tego siedzę tu i stukam w klawiaturę tego komputera. A to stukanie to pisanie dla Was, i trochę dla siebie. Mam nadzieję, że cieszy to Was, chociaż w połowie tak jak mnie, i że nie przeszkadza Wam fakt, że litery płyną do Was z mojego domu, który w tej chwili przypomina wysypisko zabawek, ubrań i miliona innych rzeczy. Jedyne co mogę zrobić, by Wam odbiór ułatwić to zamknąć drzwi kuchni, by nie raził Was stos piętrzących się w zlewie nieumytych kubków.
Byłoby miło gdybyście przymknęli oko na te okoliczności przyrody…
Kilka dni temu wymieniłam się z moją koleżanką kilkoma wiadomościami, jedna z nich była taka, że zmarł w czerwcu Jej tata.
Mój Tata kilkanaście lat temu też zmarł w czerwcu. I muszę Wam powiedzieć, że mam z tą datą ogromny problem. Ta data przynosi trudne i smutne wspomnienia. Ostatnio inna koleżanka zapytała się mnie jakie emocje towarzyszą człowiekowi w takim dniu.
Ja pamiętam tylko jedno.
Poczucie niezrozumienia, jak to możliwe, że w momencie, w którym cały Twój świat się zatrzymał, ten, który cię otacza wciąż się kręci bez zmian. Pamiętam jak jechałam za samochodem z trumną, z nosem wlepionym w szybę okna i nie mogłam zrozumieć jak to możliwe, że autobusy jeżdżą według starego rozkładu jazdy, że sklepy pracują bez zmian. Dlaczego wszystko się dzieje, tak jakby nie zmieniło się nic, a przecież wraz z odejściem mojego Taty z tego świata zmieniło się do jasnej cholery WSZYSTKO.
Dla mnie.
Zaczęłam doceniać życie. Zdrowie. Spokojny sen. Zwyczajne życie.
Zrozumiałam, że człowiek zostawia po sobie nie tylko rzeczy materialne, zostawia po sobie przede wszystkim wspomnienia i o te trzeba dbać.
Że zostawia po sobie ludzi czasami.
To mogą być dzieci, ale i też prawdziwi przyjaciele, którzy są najcenniejszym spadkiem po nim.
Zaczęłam wierzyć w anioły.
Przede wszystkim zaś odkryłam wdzięczność. I to ona nadała sens wszystkiemu.
Skupienie się na tym co się dostało od życia, a nie na tym co ono mi zabrało, było zbawienne. Zamieniło złość w akceptację. Uspokoiło gonitwę myśli.
A w końcu też pozwoliło stawić czoło przyszłości.
Do dziś tylko pozostało to dziwne kłucie w sercu.
Żałuję, że moje dzieci Go nie poznały, szkoda, że nie pisał On żadnego pamiętnika…. zostawiłby po sobie kilka słów, a One miałyby uczucie, jakby Go znały.
Dlatego ja piszę bloga – dla Was, dla wnuków.
Mam w planie zostawić Wam w spadku zbitek słów o moim zwyczajnym życiu. I kiedy moje dzieci, a Wasi rodzice, będą mówić o mnie, że byłam gdzieś pośrodku Perfekcyjnej Pani Domu a Chujowej Pani Domu, w skrócie: będą się żalić, że w ich rodzinnym domu nie można było jeść z podłogi…
To moje kochane wnuki, tylko dlatego, że dla Was pisałam. Żebym nie była Wam znana tylko ze zdjęcia na nagrobku.
Babciafulltime 😉
2 komentarze
Justynko. Czasem to pisanie jest ważniejsze niż porządek w kuchni. Fajnie że piszesz bo jesteś w tym naprawdę bardzo dobra. Czyta się Ciebie z taką lekkością, nawet o takich trudnych sprawach jak odejscie bliskiej osoby.
Twoje wnuki na pewno to docenią 😉
Ściskam Cię mocno i pozdrawiam 🤗
Taki komentarz daje wiatru w pióro 🙂
Dziękuję, jesteś kochana Aniu!