Obraz tamtej kobiety już na zawsze wyrył się w mojej głowie.
Kilka miesięcy temu byłam w Londynie na warsztatach fotograficznych. W połowie zajęć zrobiliśmy sobie przerwę na kawę i udałyśmy się z dziewczynami odwiedzić pobliską kawiarnię.
Kiedy przekroczyłyśmy jej próg od razu zauważyłyśmy jakąś szamotaninę pod drzwiami łazienki. Ktoś próbował się do niej dostać. Po drugiej stronie ktoś inny jej nie chciał albo nie mógł otworzyć. Musiało to już trwać jakiś czas przed naszym przyjściem, bo po twarzach personelu, jak i czekających na swoją kolej klientów rysował się grymas złości, a może przerażenia.
Kupiłyśmy kawę, usiadłyśmy przy stole. Po chwili też otworzyły się drzwi toalety. Wyszła z niej odurzona alkoholem lub narkotykami (chyba jednak tym drugim) młoda kobieta, która zaczęła obrzucać wyzwiskami wszystkich, którzy próbowali ją stamtąd wyciągnąć. Zaczęła krzyczeć, że może tam siedzieć, że ma do tego prawo, że tak się nie traktuje kobiet w ciąży. Podniosła bluzkę i zaczęła chodzić po kawiarni eksponując już zaawansowaną ciążę. Starszy pan, który siedział stolik dalej od nas, próbował ją jakoś uspokoić. Prosił żeby wyszła z lokalu i pozwoliła wszystkim, którzy z niego korzystają, wypić w spokoju do końca kawę. Ona zaczęła go obrażać. On, sprowokowany przez Nią, nie wytrzymał – zaczął krzyczeć, że powinna szanować dziecko, które za chwilę się urodzi. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej. Ktoś ze stojących obok podejmował próby, by uspokoić ją w inny sposób, ktoś inny odsuwał z zasięgu jej oczu i rąk, kubki, które za chwile mogłyby pójść w ruch. Po kilkudziesięciu minutach postanowiła sama wyjść z kawiarni. Jeszcze trochę przed nią stała krzycząc, później poprosiła kogoś o papierosa. To ją wyciszyło, a po chwili ślad po niej zaginął.
Przez tamtą chwilę, ale i dziś kiedy o tym piszę, myślę o tym jej dziecku. Zastanawiam się nad jego losami. Czy się urodziło, czy zdrowe, czy ma je kto przytulić, czy ma się kto nim zająć. Myślę o tym jak będzie to jego dzieciństwo wyglądać. I wcale z góry nie zakładam, że źle. Przecież nie musi tak być. Powiedzcie, że nie?!
Dzieciństwo. Ile razy w tym dorosłym życiu wraca się do niego myślami. Wracają zapachy, dźwięki, obrazy… niemal czujesz człowieku atmosferę tamtych lat, słyszysz rozmowy.
I z tym wszystkim idziesz później w świat… a to co wyniesiesz z domu rodzinnego to jest twój bagaż, przypięty na zawsze do twoich pleców.
Jeśli miałeś to szczęście doświadczyć w dzieciństwie tylko dobrego, to nawet pewnie go nie czujesz. Kolejne dobre wspomnienia są jak balony, spakowane przez twoich rodziców do plecaka. Niby coś ci tam włożyli, ale to coś nie ciąży, tylko cię wznosi do góry. Idziesz przez życie radośnie sobie podskakując, nie męczysz się, nie masz konieczności nawet na chwilę zdjąć z pleców tego plecaka lub na chwilę przerzucić go na ramiona kogoś innego… by odpocząć lub poczuć tę satysfakcję, że ktoś inny się teraz pomęczy.
Idziesz, ale jakby lecisz, bo plecach masz wypełniony balonami, pełnymi miłości, wiary w ciebie, i tysiącem dobrych wspomnień.
Ktoś inny mógł nie mieć tyle szczęścia co ty. Rodzice nawrzucali mu kamieni. A te ciążą. Na początku myśli on, że tak musi być, więc idzie, dopiero później zaczyna czuć ich prawdziwy ciężar. Pół biedy jeśli wrzucili mu jeden taki na garb, znacznie gorzej, kiedy musi ich unieść cały bagaż. Bywają momenty, że trudno mu się podnieść, że wspomnienia odbierają siły i chęci do tego, by iść dalej.
I w duchu modli się taki człowiek o choćby jeden balon. O jedną choćby życzliwą osobę, która poda mu pomocną dłoń, albo chociaż powie, że może być jeszcze dobrze…
Bo może!
Dzieciństwo. Tak wiele od niego zależy. Na szczęście nie wszystko.
Leave a reply