Czwartego dnia pobytu w Dubaju pod nasze lokum przyjechał „jeepem” zamówiony wcześniej kierowca i powiózł nas w nieznane… Cel naszej podróży znajdował się jakieś dwie godziny jazdy od Dubaju, a zaledwie kilka minut od granicy z Omanem. Łącznie ze mną i kierowcą w samochodzie było 8 osób. Podróż upłynęła nam na rozmowie, nie tylko o religii.
Początkowo wypad na pustynię wydawał się ciekawą propozycją, ale jednak bez nadmiernej ekscytacji – morze piasku, tak to widziałam. Na miejscu okazało się, że to góry piasku, co otwierało pole do popisu dla kierowcy. Lot samolotem to przy tym igraszka – a znacie przecież moje zamiłowanie do latania. Pustynia, która w mojej głowie zawsze była płaska, urodziła górki, pagórki, wzniesienia oraz całkiem strome szczyty. Jazda po nich to czystae przyjemność szaleństwo, przeczące prawom fizyki, zdrowemu rozsądkowi i mojemu błędnikowi. Jeżeli lubicie czuć żołądek w gardle i ćwiczyć struny głosowe na wysokich tonach to szczerze polecam!
Na pustynne safari warto wybrać się z poleconą ekipą, i najlepiej, jeżeli będzie co najmniej kilka aut. Widok auta jadącego obok pionowo w górę nadaje nową perspektywę wrażeniom, które byłyby nieco słabsze na tle monotonnego, pustynnego piasku. Wybierając się w tamte strony warto też mieć na uwadze, że pustynia pustyni nierówna – kuzynka, która była na takiej wyprawie kolejny raz była zadowolona z wyboru miejsca. Bliżej Dubaju rzeźba terenu jest mniej urozmaicona, kolor piasku mniej intensywny, ze względu na mniejszą zawartość żelaza, a frajda z safari – mniejsza. Na takiej właśnie bieda-pustyni zatrzymaliśmy się na chwilę po drodze, by pojeździć samodzielnie na quadach.
Po około godzinie szaleństwa na pustyni właściwej, z 10 minutowym postojem na robienie zdjęć i jazdę na desce (sandboarding), ruszyliśmy w kierunku oazy utrzymanej w stylu beduińskim. Na miejscu zjedliśmy kolację, zapaliliśmy sziszę, daliśmy sobie namalować tatuaże henną i obejrzeliśmy występy lokalnych artystów. Nigdy, ale to nigdy nie widziałam kogoś, kto potrafiłby się tak długo kręcić wokół własnej osi, jak pani na przedostatniej fotografii. Wieczór zakończyliśmy oglądając taniec z ogniem (ostatnie zdjęcie i poprzedni wpis). W egipskich dubajskich ciemnościach pustyni wszystko to robiło ogromne wrażenie.
Na koniec nie mogę nie wspomnieć (po prostu nie mogę!) o jednym z gości tego wieczoru, który podszedł do beduina w oazie i poprosił o hasło do WiFi. Na co pytany wzniósł oczy w stronę gwiazd, a ręce mu opadły do podłogi piasku. Do głowy przychodziło mi tylko jedno hasło: desert.
Leave a reply