Dwa tygodnie temu.
Leżałam w łóżku z 39 stopniami gorączki, gdy zaświeciło słońce. Zaświeciło tak pięknie, jak nie świeciło od wielu miesięcy. Byłam pewna, że ma mi do przekazania jakieś dobre wieści. O tym, że wiosna nadchodzi, że ziemia za chwilę wyda na świat pierwiosnki. Dając mi tym samym znak… że za chwile wybudzę się z zimowego snu i rozkwitnę wraz z nową porą roku.
Tymczasem to słońce chciało mi przekazać coś innego. Najpierw odsłoniło okno, a na nim ślady miliona odciśniętych rączek, i ust. Potem wzięło się za moje skronie. W świetle, które rzucało, w swoim odbiciu lustrzanym zobaczyłam zamiast wiosny, jesień… jesień mojego życia. Otóż moja głowa w wieku 35 lat postanowiła wydać na świat pierwsze siwe włosy, a ten fakt nie kojarzy mi się w żaden sposób z rozkwitaniem tylko z… spuśćmy na to słowo kurtynę milczenia.
Naprawdę Słońce, nie wiesz, że nie kopie się leżącego!?
Pomimo ciosu, który mi zadało, wstałam z łóżka, by pod osłoną nocy co sił pobiec do specjalisty od włosów… a przy okazji też od duszy.
Zanim następnego ranka ponownie wzeszło, mój siwy włos był już tylko wspomnieniem.
Teraz możesz mi skoczyć Słońce, tzn. możesz mi świecić.
Jeśli ten blog jest miejscem, w którym opisuję moje życie, to musicie wiedzieć, że moja fryzjerka odgrywa w nim dużą rolę. A włosy to tylko pretekst do spotkań z Nią.
2 komentarze
W końcu fryzjer to osoba zaufania publicznego! 🙂
W końcu tak! 🙂