Znałyśmy się tylko z widzenia.
Nie. To nawet nie było tak.
To ja Ją znałam z widzenia, Ona o moim istnieniu nie miała w ogóle pojęcia.
Wydawała mi się bardzo wyniosła, co nigdy nie zachęcało mnie do nawiązania z Nią jakiejkolwiek relacji.
Poza tym mówiłyśmy w innym języku.
Ja rozumiałam Ją trzy po trzy, Ona polskiego nie znała ni w ząb. I nie wydaje mi się, żebyśmy przy herbacie z mlekiem odnalazły nagle wspólny język. Nie pijam takowej.
Kilka lat temu poznała Ją osobiście moja siostra.
Zauroczona Nią, mówi do mnie: daj Jej szansę, poznacie się, może i między wami zaiskrzy.
Nie zaiskrzyło. Była zimna, wiało od niej chłodem, źle się nosiła. Nie w moim guście.
Po tygodniu przebywania w Jej towarzystwie rozczarowana wróciłam do siebie.
A później…
… zadziały się rzeczy dziwne.
Postanowiłam dać Jej drugą szansę i trochę więcej czasu.
Miesiące mijały nam szybko, a Ona z dnia na dzień odsłaniała swoją prawdziwą twarz.
Bardziej przyjazną.
Byłam gościem u Niej, a Ona robiła wiele żebym poczuła się jak u siebie.
Za zasłoną chmury deszczowej, ma bardzo słoneczne oblicze.
Od początku respektowała moją odmienność, a ja Jej.
Zaczęłyśmy po kilku latach mówić tym samym językiem. To znaczy bardzo podobnym.
Po pewnym czasie okazało się, że i polski nie jest Jej już taki obcy.
Czasami przybierała twarz profesjonalnej położnej, innym razem uprzejmej sąsiadki, wychowawczyni w szkole.
Albo staruszki w autobusie.
W grudniu minie pięć lat naszej znajomości.
I ja już sama nie wiem. Czy Ona mnie ze sobą tylko oswoiła, czy może już do siebie przywiązała?
Leave a reply