Bez fałszywej skromności, bo takiej nie lubię. Wiem. Zauważyłam, że moje ciało rzuca nieco mniejszy cień, ale na miłość boską, nie miałam pojęcia, że dostałam takich długich nóg ;).
Podczas wakacji naładowałam baterie. Powróciłam z energią do swojego życia sprzed urlopu. Przez pierwsze dni przypominałam królika z reklamy Duracell, przez kolejne zresztą też. Poczułam, że nadszedł czas, w którym mogę podkręcić sobie śrubę i przejść na tryb zaawansowany ćwiczeń. Z aktywności trzy razy w tygodniu, zwiększyłam ćwiczenia do siedmiu razy. Jakby to powiedziała Ewa Chodakowska: weszły mi one w krew. W efekcie odnotowałam spadek wagi. Dzisiaj rano na mojej wadze z dzikim okrzykiem, w którym padło bardzo brzydkie słowo, przywiatałam liczbę z 7 na przedzie. Czynię szybki rachunek. Jest mnie o jakieś siedem kilogramów mniej niż było sześć miesięcy temu (po urodzeniu Filipa), i jakieś trzy i pół od tego wpisu.
Jeszcze tylko 10-12 kg. w dół i … będę jak my old self, jak zwyki mawiać Angole.
Dziękuję za Wasze dotychczasowe wsparcie.
Leave a reply