Zacznie się bardzo niewinnie.
Najpierw była tapeta na ścianch w małe różowe kwiatki i meblościanka na jednej z nich. Co dwa dni misie i lalki zmieniały swoje miejsce na półce.
Później wraz z nadejściem buntu młodzieńczego jedna z nich przybrała barwę ciemnoniebieską, a meblościanka została rozebrana na części.
Z odejściem okresu buntu te same ściany nabrały kolorów słońca, dwie wschodzącego: żółtego, dwie zachodzącego: pomarańczowego.
Z nadejściem miłości, już inne ściany, innego mieszkania, pokryła gorąca czerwień (kupiona z rabatem u kuzynki) i zawisł na niej obraz własnego pomysłu. Szaleństwo.
Później pojawiło się w tym związku światełko na przyszłość.
Nowe miasto.
Apartement z dozorcą. Z fontanną. Z sąsiadami, których nigdy nie mieliśmy okazji zobaczyć, bo swoimi limuzynami wjeżdżali do podziemnego garażu a pózniej windą do swojego nieba.
Niby jak w raju, choć trochę jak w piekle. Tak mocno słońco grzało taras, cały ze szkła.
Za gorąco. Za wysoko. Aż strach.
Następnie centrum wielkiego miasta. Przy wejściu jakby dozorca, ale nie pod krawatem, z całą pewnością pod wpływem. Sąsiedzi wracają do domu, o czym dają znać skrzpiące schody. Leżymy na drewnianej podłodze, i nie możemy się nadziwić, że sufit tak daleko. Że tak dobrze. Że to tu. Że to to.
DOM.
Dziewięć miesięcy później wprowadza się do nas kuchnia w stylu prowansalskim. Potem łóżeczko. Czekamy na stół. Ten jednak się tam zadamawia na dobre dopiero po naszej wyprowadzce.
Nowy kraj.
Mince pies i butelka wina na stole. WELCOME. Sufit nisko. Carpet przykrywa podłogę. Ale najważniejsze są… dobre fluidy. Chwilę później trzy łóżeczka dziecięce z trudem zaczynają się mieścić. Przeprowadzka z niemowlakiem na ręku.
Na drugą stronę ulicy.
A tam dom. Z ogrodem, w którym można przewietrzyć sobie głowę. Ze schodami, na których można stracić kilogramy. Z garażem, który mieści wszystko, tylko nie samochód. Z kątem, na który po tylu przeprowadzkach zasłużyło pianino. Z łóżkiem, które mieści pięcioosobową rodzinę.
Idealny.
Na jak długo?
Na chwilę. Może dwie.
Z pewnością na kolejne dziewięć miesięcy.
A potem może znów złapiemy się za ręcę i załadujemy dom na tira. Pognamy w świat.
Bo czy to ważne gdzie? Najważniejsze z kim.
3 komentarze
Chciałoby się rzec, że jadą na tym samym wózku, ale będzie to prawdą tylko jeśli zamieniają się rolami. Zamieniają?
Zamieniają 😉
[…] Krótko mówiąc. Gdybyście zamknęli mnie z czasopismami wnętrzarskimi, to wytrzymałabym dobrych kilka dni bez wody i jedzenia. A jak to się wszystko zaczęło to już Wam kiedyś pisałam tutaj. […]