Stoję przed lustrem. Po mojej lewej Laura (3.5 roku), po mojej prawej Jaś (rok i 9 miesięcy ). Głowy mają zadarte do góry. Oczy szeroko otwarte. Ona przygotowana na to co za chwilę nastąpi, On o niczym jeszcze nie ma pojęcia. No nic, zaczynamy, bo czas leci.
Zdejmuję okulary. Soczewka w jedno oko, soczewka w drugie. Puder na całą twarz. Róż specjalny – to tu, to tam, żeby dał złudzenie, że twarz symetryczna. Teraz oko jedno, potem drugie, każde tak samo. Z jednej strony jaśniejsze, z drugiej strony ciemniejsze, żeby było wrażenie, że jest duuuuuuże.
Tusz, obowiązkowo tusz. I pomadka.
Zmieniona. Gotowa.
On matki nie poznaje, wydaje z siebie dźwięk – coś na kształt: wow!
Ona mówi: teraz moja kolej.
On już żadnej kobiecie nie zaufa.
Ona od tej pory każdego mężczyznę będzie próbowała oszukać.
Za chwilę wróci z pracy Mąż i powie, że nie musimy się malować, bo jesteśmy piękne.
Lubię jak tak mówi. Ale że maluję się przede wszystkim dla siebie, to pędzla nie odłożę.
Macierzyństwo odebrało mi obcasy. W zamian dało kilogramów. O pierwsze jeszcze zawalczę, drugiego się pozbędę.
Sukienek, szminek, biżuterii – nie oddam.
I wierzę, że każda okazja jest dobra by pomalować usta na czerwono.
I celebrować bycie kobietą.
Kocham nią być.
2 komentarze
Dwie piekne i 100 procentowe kobietki, tak trzymac pozdrawiam
dzięki dobra Kobieto za dobre słowo, które połechtało moją próżność;) i ja pozdrawiam!