Nie lubię być tu, kiedy wiem, że powinnam być Tam. I nie chodzi wcale o to, że wielce bym Im jakoś pomogła… ale podałabym chociaż kubek gorącej kawy i jakieś ciasto upiekła, i byłabym pod ręką. Nie pytałabym się o nic. Bo co mieliby mi też odpowiedzieć skoro Oni – rodzice, ani nawet lekarze nie wiedzą co dolega Ich synkowi.
I ta niewiedza, i ta odległość, która nas dzieli, ta niemożność podania Im chociażby tego kubka napoju (by Im a przy okazjii i sobie pomóc) – dobija mnie. Są chwile, że emigracja (nawet ta kilkuletnia) wydaje mi się do bani… o kant dupy rozbić takie rozwiązanie!
I nie tylko ostatnie dni, ale od czasu kiedy zostaliśmy rodzicami. Od tego momentu zawsze tymi samymi słowami zaczynamy i kończymy dzień.
Jak dobrze, że One są. I jakie to szczęście, że są zdrowe.
I już do końca naszych dni troska o zdrowie dzieci będzie tą największą, a Ich dobre samopoczucie szczęściem tym najcenniejszym!
2 komentarze
Mój dom rodzinny i bliscy mi ludzie stali się mnie mniej odlegli, ale gdy tęsknie do wspólnej z nimi codzienności mam bardzo podobne uczucia.
Lepszych dni życzę.
Dziękuję! Bardzo dziękuję. Jeszcze tylko kilka tygodni i będę z Nimi ciałem 😉