Jak się rodzi po angielsku? Podobnie jak po polsku. Jedyna różnica polega tylko na tym, że w Anglii warunkiem koniecznym by rzecz się działa są: contractions, waters break and pain, a w Polsce: skurcze, odejście wód i ból. A tak poważnie?!
Zacznijmy od początku. Po pierwsze należy mieć plan na to jak chce się rodzić, gdzie i jakie znieczulenie się chce, jeśli w ogóle się chce. Te pobożne życzenia wpisuje się do zeszytu z przebiegiem ciąży (maternity notes) i ma się nadzieję, że się ziszczą, gdy wybije godzina O.
Gdzie można rodzić?
1. W szpitalu:
a) na oddziale położniczym prowadzonym przez położne
b) na oddziale szpitalnym
c) w wannie
2. W domu.
Znieczulenie, do wyboru:
a) gaz (mieszanina tlenu i podtlenku azotu)
b) diamorphine (lek przeciwbólowy z grupy opioidów)
c) epidural (znieczeulenie zewnątrzoponowe)
d) TENS (Transcutaneous electrical nerve stimulation – urządzenie uśmierzające ból za pomocą impulsów elektrycznych)
I można to wszystko dostać, ale rzecz jasna nie trzeba. Wszystko zależy od tego jak się sprawy ułożą. Życie. Więc można sobie wybrać na przykład oddział położniczy, a na nim salę z wanną i na to wszystko dołożyć diamorphine. A dostać w zamian tylko małą salę porodową i urodzić na gazie, no ale przynajmniej na oddziale, który się wcześniej wybrało:)
Na Wyspie by dostać się do szpitala wypada mieć skurcze co 3 minuty i rozwarcie 4 cm. Należy też pamiętać, że samo odejście wód płodowych nie jest wystarczającym powodem do tego by zagrzać miejsce w szpitalu. Muszą temu towarzyszyć skurcze. Ja miałam skurcze co 3 minuty a wody płodowe odeszły mi na dobre przy rejestracji, dokładnie w momencie gdy padło pytanie: When did your waters break? Odpowiedziałam: right now!:). Nie odesłali mnie z powrotem do domu:)
Rodziłam w Polsce i rodziłam w Anglii. I tu otrzymałam fachową opiekę i tam. Angielski poród jednak wspominam lepiej. Dlaczego? Bo towarzyszył temu większy spokój. Tu jedna położna, młoda dziewczyna, odbierała mój poród. Odpowiedzialna jedna za wszystko, od początku do końca. Spokojna, opanowana. W Polsce zaś do każdej czynności był przydzielony ktoś inny. Jedna osoba przekłuła worek owodniowy, druga poród odebrała, trzecia zszyła, dwie inne się kręciły. Zamieszanie i chaos.
Po drugie. Pobyt w szpitalu angielskim po porodzie to kwestia tylko kilku lub kilkunastu godzin. W Polsce kilku dni. Mi zaproponowano wyjście po 4 godz., ale na własne życzenie zostałam na noc w szpitalu. Sala na którą trafiłam liczyła 5 łóżek, zajęłam jedno, inne były puste. Było cicho, bardzo cicho. Podano mi dzbanek wody do picia i zaproponowano herbatę. I przez całą noc nikt mi nie przeszkadzał. To był bardzo fajny czas.
Nad ranem dołączyła do mnie inna pacjentka. Nie przeszkadzałyśmy sobie, bo każde łóżko otoczone było zasłoną, która dawała poczucie intymności. Proponowałabym ten mały zabieg przeprowadzić w polskich szpitalach, w tych które jeszcze na to nie wpadły. Kilkudniowy pobyt w polskim szpitalu mnie zmęczył, ten w Anglii nie zdążył. Od momentu rejestracji, do wypisu zajęło mi to 24 godziny.
W tym czasie personel zdążył:
* zbadać dziecko,
* skierować na badanie bioderek (skierowanie dostają dzieci z problemami lub te u których w rodzinie wystąpił kiedyś ten problem)
* podać dziecku witaminę K (zastrzyk domięśniowy)
* zaszczepić przeciwko gruźlicy (szczepienie podaje się tym dzieciom, które mieszkają na terenie o statystycznie podwyższonym ryzyku zachorowalności, określonym z dokładnością do kodu pocztowego)
* dostać kilka porad na temat karmienia dziecka
Dziecko ze szpitala wychodzi z Red Book, odpowiednikiem naszej książeczki zdrowia. W 4 dobie życia dziecka należy wrócić do szpitala. Dziecko się waży i jeśli odpowiednio przybiera na wadze należy przyjechać następnego dnia na pobranie krwi ze stopy. To jest badanie przesiewowe, aby wykryć choroby genetyczne i dzięki temu zapobiec niebezpiecznym zmianom, które mogą prowadzić do niedorozwoju dziecka jeśli choroba nie zostanie wcześnie wykryta. W Anglii obowiązują badania na fenyloketonurię, niedoczynność tarczycy, mukowiscydozę, niedokrwistość sierpowatokrwinkową i MCADD (rzadką chorobę metaboliczną) oraz choroby specyficzne dla regionu.
W pierwszych tygodniach życia dziecka należy zapisać dziecko do przychodni (GP) i zaprosić do domu health visitor, która sprawdzi słuch noworodka.
Podsumowując: nie ma się czego bać, trzeba przeć… naprzód! 🙂
4 komentarze
Baaaardzo przydatne! Ja chyba bym się trochę bała po historii jaką słyszałam…Wiem, że to składowa kilku sytuacji ale mimo wszystko…..Z resztą w Pl nie lepiej….Podobne rzeczy się dzieją. Tyle, że w UK warunki lepsze i podejrzewam – szpitale bardziej zadbane.
…ile kobiet tyle historii. Masz rację Aniu, nasze odczucia to składowa kilku rzeczy.
dla mnie 4 dni w szpitalu to był koszmar! strasznie nas terroryzowali ze dziecko musi przybierac bo nie wyjdziemy. I w koncu zaczeło a przeciez wiedziałam ze na poczatku jest spadek, zapomniałam w stresie, ale one tez zapomniały??? cudu sie spodziewały??
nastepny raz rodze albo w domu, albo prywatnie albo za granica.
we własnym domu jakoś tak szybciej dochodzi się do siebie niż w szpitalu…i można głośniej płakać i śmiać się…i nikt nie ocenia.