Pamiętam ten dzień, 23 lata temu. Miałam wtedy 9 lat. Kiedy trwałam w szaleńczym tańcu na imprezie szkolnej, podeszła do mnie moja ciocia i mówi: Justyś urodziła Ci się siostrzyczka. Uśmiechnęłam się, bo to była naprawdę dobra nowina. Później pamiętam jak zobaczyłam Ją po raz pierwszy. Leżała w łóżeczku, przy nim na szafce świeciła się żółta lampka, w domu pachniało oliwką i spokój panował większy niż zazwyczaj. Atmosfera była podniosła. Ona taka malutka, piękniutka zawinięta w becik a oczy moje i mojego brata wpatrzone w Nią jak w obrazek. Kochaliśmy Ją już wtedy bezgranicznie.
Później trochę mniej. Dokładnie w momencie kiedy zaczęła skupiać na sobie całą uwagę tych, którzy do tej pory byli zainteresowani tylko nami. Te pielgrzymki całej rodziny (a rodzinę mamy naprawdę dużą) i te achy i ochy, to wzdychanie na Jej widok, jaka to niby cudna i mała. A ja choć zdania podobnego to z tej zazdrości chciałam krzyczeć tylko, że to dzieciak zwykły jak każdy inny, żaden mi znowu cud…
A to cud był prawdziwy. Dużo radości wniosła do naszego domu, ściskaliśmy, całowaliśmy…zachwycaliśmy się Nią każdego dnia – szczególnie mój brat. Ten to w ogień by za Nią wskoczył. Osiem lat od Niej starszy, nosił ją na rękach, wygłupiał się z Nią i bronił Jej jak lew. Później na zmiany po Nią do przedszkola chodziliśmy i licytowaliśmy się kogo bardziej kocha.
Później był okres mojego dojrzewania i buntu, bardziej skupiona na sobie, mniej Ją dostrzegam w swoich wspomnieniach. Widzę tylko (jak przez mgłę) jak siedzi pod drzwiami mojego pokoju i podsłuchuje o czym rozmawiam z przyjaciółką. Jak Ona mnie wtedy wkurzała.
Potem był okres, pt. chodź Mała pokażę Ci trochę świata, nauczę Cię kilku rzeczy. Nauczyłam ją pierwszych słów po angielsku, zapisałam na pierwsze lekcje hiszpańskiego, pokazałam zdjęcia z USA, wycieczek do Francji i innych miejsc. Przyprowadziłam do domu pierwszego swojego chłopaka. Ona też tak chciała.
Kilka lat później, gdy już mówiła lepiej ode mnie po angielsku to Ona mi udzielała korepetycji. I to Ona pierwsza wyemigrowała. I to ja wtedy powiedziałam, że chcę tak jak Ona.
Dziś już nie widzę tej różnicy wieku, która nas dzieli. Przez 23 lata w różnych relacjach byłyśmy. Była oczkiem w mojej głowie, największą konkurentką, uczniem, później mistrzem…teraz jest największa moją przyjaciółką.
Znamy się jak łyse konie, wiele razem przeżyłyśmy, choć inne na pierwszy rzut oka to gdzieś tam w środku bardzo podobne.I zadzwonić mogę, i napisać, i wpaść na kawę (jak w domu siedzi), płakać też mogę przy Niej i śmiać się z Nią…i to wszystko mogę robić bez żadnego powodu.
Ale to z powodu obecności w moim życiu Jej, jak i mojego brata, nigdy nie wyobrażałam sobie siebie jako mamy jednego dziecka. Choćby się waliło, paliło…to dla Laury, dla siebie, dla nas musieliśmy o to drugie dziecko się postarać. Laura musi mieć rodzeństwo, i rodzeństwo musi mieć Laurę. Teraz Jasia…a i może później jeszcze Kogoś. Kto wie co życie przyniesie.
A ja muszę nauczyć się dzielić tą miłość…nie po równo, ale według potrzeby.
PS. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Siostrzyczko. Twoje zdrowie Tunia;)
2 komentarze
Dziekuje, to po 23 latach dowiaduje sie, ze jednak bylam ladnnym dzieckiem? 😉
Po raz kolejny, wzruszylam sie czytajac Twoje posty!:) Kocham was!
…dobrze powiedziane – byłaś;) I my Ciebie, i my Ciebie!