Czytam książkę Janusza Leona Wiśniewskiego i Irady Wownenko o tytule Miłość oraz inne dysonanse. Nie. Ja ją już właściwie przeczytałam. Wracam jeszcze tylko na stronę 69 tej książki i czytam ten kawałek o skurczach podczas porodu, tak bolesnych, że świadomość wyłącza się, ustępując miejsca naturze i pełnemu dla niej zaufaniu. I zaczynam się bać tego co przede mną. Do tej pory strachu nie czułam i na pytanie zadane przez moje koleżanki przy świątecznej kawie odpowiedziałam pewnie: co Wy, nie boję się tego drugiego porodu. Dziś w 34 tygodniu mojej ciąży zmieniłam zdanie…BOJĘ SIĘ. Tylko nie wiem czego bardziej. Tego bólu nieuniknionego, tego angielskiego szpitala (którego nie było mi dane poznać, bo pierwsze dziecko rodziłam w Polsce), czy faktu, że będę musiała się rozdzielić z moją pierworodną córką na kilka godzin (w najlepszym przypadku) lub kilka dni (nie daj Boże). Chyba wszystkiego po trochu. A nie powinnam.
Pierwszy poród wspominam bardzo dobrze, choć ból faktycznie świadomość mi wyłączył kilka razy. O opiece lekarskiej w szpitalach w Anglii słyszałam dobre rzeczy, a i dane statystyczne mówią np. o mniejszej umieralności noworodków podczas porodu w porównaniu z Polską. Laurę przez 6 miesięcy oswajałam z Panią J. Tydzień temu została ona oficjalnie Jej opiekunką na kilka godzin dziennie. Mała rozstania ze mną znosi dzielnie, zadowolona wychodzi z domu, szczęśliwa i uśmiechnięta po 4 godzinach do niego wraca. I Pani J. obiecała, że gdy będziemy rodzić z W. naszego synka to Ona tą naszą Laurę pod swe skrzydła weźmie. No i o to właśnie mi chodziło. By Jej bezpieczeństwo zapewnić. O to trzeba szczególnie zadbać gdy jest się tak daleko jak my od babć, dziadków, całej rodziny, znajomych i sąsiadów, których zna się od lat.
Więc bać się teoretycznie nie powinnam, ale praktycznie się boję. Wytrwam te 6 tygodni jeszcze i jak trzeba będzie to i więcej…ale nie ukrywam, że chciałabym już poczuć oddech tego mojego Jasia i zobaczyć go uwieszonego u mojej (wypełnionej po brzegi mlekiem) piersi. Wrócić z Nim do domu, poznać z Jego siostrą i we czwórkę leżeć w jednym łóżku. I być szczęśliwą i pewną, że już po strachu. Że jesteśmy cali i zdrowi, i razem.
PS. teraz muszę przyswoić słówka angielskie, takie jak: łożysko, rozwarcie, parcie, pępowina…itd. No bo czeka mnie „angielski poród”:)
4 komentarze
A czy w ogóle można nie bać się porodu? Zawsze jakieś obawy…Trzymam kciuki:) Zaufaj naturze, to pomaga. Ja w pewnym momencie poddałam się temu, co się dzieje ze mną i co ma się stać i poszło. Wyjścia innego nie było;)
…innego wyjścia nie ma – święta racja.
Kazdy porod jest inny,ale chyba nie masz powodu zeby bac sie angielskiego szpitala 😉 Ja nie narzekam,epidural dostalam po pierwszym blaganiu 😉 Ale jedno moge doradzic: nie pozwol sie zwiesc zapewnieniom ze wszystko ok, ze nie ma sie co martwic. To Twoje dziecko, to Twoje cialo, wiec wymagaj tlumaczenia, sluchania, itp. Ja mialam zle przebite wody juz po podaniu epiduralu, i przez to Sophie dluzej sobie tam plywala i napila sie brudnych wod plodowych co doprowadzilo do zakazenia krwi i problemow z oddychaniem, tydzien na oddziale neonatal, i maseczka tlenowa na tej malutkiej buzce ;( Pytalam sie kilku poloznych czy wszystko ok,a one bez patrzenia na dziecko odpowiadaly ze tak.Wiec pytaj, pytaj, pytaj! Powodzenia zycze 😉
Masz rację. Mamy prawo wiedzieć co dzieję się z naszym dzieckiem. dzięki za wsparcie.