Wracając dzisiaj z zajęć w bibliotece wpadłyśmy „do Polaka” (tzn. do polskiego sklepu). Kupiłyśmy drożdżówkę z serem i pomaszerowałyśmy w dobrze nam znanym kierunku – do domu. Szłyśmy ulicą, po lewej jej stronie. Przy jednym z domów pewna staruszka podlewała kwiaty stojące na parapecie, jak zwykła to robić codziennie. Pomyślałam sobie: ta ma życie nudne, cały dzień chyba kwiaty tylko podlewa. Kilka metrów dalej, spotkałyśmy pewnego mężczyznę, stał w tym samym miejscu co zawsze, w cieniu wielkiego drzewa i wcinał kanapkę. Pomyślałam sobie: ten to lubi kanapki i… przerwy. Później skręciłyśmy w prawo, minęłyśmy samochód stojący przy chodniku. Ten sam co zawsze, o tych samych numerach rejestracyjnych, w tym samym miejscu co zawsze. Pomyślałam sobie: po co komuś ten samochód skoro go i tak nie używa. No nic. Wzięłam głęboki oddech, bo przed nami droga pod górkę i ruszyłyśmy dalej. W chwili gdy stanął przed moimi oczami pewien pan pod krawatem pomyślałam, że mam deja vu, że ja go już kiedyś widziałam. I owszem widziałam. I jego widziałam, i panią od kwiatków, i pana pod drzewem, i ten sam samochód. Widziałam ich już wiele razy. Pomyślałam: o Boże, to musi być znowu Dzień Świstaka.
Pamiętacie film „Dzień Świstaka”? W skrócie: „zgorzkniały prezenter telewizyjnej prognozy pogody Phil wyjeżdża do miasteczka Punxsutawney, żeby relacjonować coroczne święto przepowiadające (lub nie) nadejście wiosny – Dzień Świstaka. Pod koniec dnia dochodzi do wniosku, że to najgorszy dzień w jego życiu. Kiedy budzi się następnego ranka, z przerażeniem stwierdza, że znów jest 2 lutego i znów jest Dzień Świstaka. Wiele razy przeżywa to samo. Do czasu, kiedy się czegoś nauczy, kiedy się zmieni”.
Ja wielokrotnie miewam wrażenie, że po raz kolejny przeżywam to samo, ten sam dzień. Ale jak tu go nie mieć, skoro codziennie o tej samej godzinie budzimy się z moją córką, później jemy śniadanie, ubieramy się i ruszamy na zajęcia. Wracając z nich robimy zakupy w polskim sklepie, najczęściej kupujemy drożdżówkę z serem i idziemy tą samą ulicą, po lewej jej stronie. Mijamy tych samych ludzi, którzy pewnie dziwią się nam jak możemy jeść ciągle te polskie drożdżówki i współczują mi gdy widzą jak wzdycham przed górką. A później bawimy się w domu, czytamy książki, jemy obiad… następnie ucinamy sobie dwugodzinną drzemkę. Budzimy się i ruszamy na plac zabaw. Czekamy na W., kąpiemy się i zasypiamy.
…i pomyślał by ktoś, że musi mnie to pewnie nudzić. I nudzi w rzeczywistości czasami, do momentu kiedy sobie nie uświadomię, że chodząc do pracy też miałam wrażenie, że to kolejny Dzień Świstaka.
Dam sobie głowę uciąć, że i Wy miewacie czasami podobne odczucia, że dzień od dnia się niczym nie różni. Bo przecież każdy pełniąc swoje codzienne obowiązki musi wielokrotnie o te same rzeczy zadbać. Kwiaty potrzebują wody, dbający o porządek chwili przerwy na posilenie się kanapką, właściciel samochodu – środka transportu na weekend… czy mama pchająca wózek z dzieckiem schronienia w cieniu, który o tej godzinie daje jej tylko lewa strona ulicy.
To są nasze przyzwyczajenia, które stają się naszymi odruchami bezwarunkowymi, zajmują w konsekwencji najwięcej czasu w ciągu dnia, ale to przecież one nadają rytm temu dniu, pewien porządek, ład.
Postanowiłam nie rezygnować z tego naszego codziennego „nudnego” grafiku. Tylko dodać kilka ozdobników. Będziemy pozdrawiać panią podlewającą kwiatki, a pana korzystającego z przerwy śniadaniowej poczęstujemy drożdżówką z serem. I w ogóle będziemy się częściej zatrzymywać przy ludziach.
Kto wie, może w ten sposób kolejny dzień nie będzie Dniem Świstaka tylko naszym…
Leave a reply