Zmierzając dzisiaj rano na śniadanie do kuchni, natknęłam się w przedpokoju na reklamówkę pełną słodyczy. Moja wspaniałomyślna siostra kupiła mojej babci kilka paczek przeróżych angielskich ciasteczek. Niebawem lecimy do Polski (thank you God!), więc miała nadzieję, że je przekażę Helence. Moją uwagę przykuły ciasteczka Oreo, wydały mi się takie mało angielskie, poza tym nigdy wcześniej ich nie jadłam, więc postanowiłam się nimi poczęstować. Długo się nie zastanawiąc wyjęłam mleko z lodówki i nalałam sobie do szklanki.
Następnie:
Wzięłam jedno, przekręciłam, polizałam, zamoczyłam i zjadłam.
Wzięłam drugie, przekręciłam, polizałam, zamoczyłam i zjadłam.
Wzięłam trzecie, przekręciłam, polizałam, zamoczyłam i zjadłąm.
To samo zrobiłam 4, 5 i 6-temu ciasteczkowi;)
Będąc przy siódmym poczułam na sobie wzrok mojego rocznego dziecka. Laura milczała. Musiała być w szoku. Pewnie inaczej sobie wyobrażała Ciasteczkowego Potwora. Musiałam coś powiedzieć, by przerwać do zdziwienie. Rzuciłam więc:
ZERO SŁODYCZY. ZERO OGLĄDANIA REKLAM. WBIJ TO SOBIE DO TEJ MAŁEJ GŁÓWKI CÓRECZKO.
Proszę napiszcie mi, że też macie jakieś słabości.
Comment
Hahahahah:) ale się uśmiałam:) Spokojna głowa ja też tak mam, tylko, że jak ja dorwę OREO to nie bawię się w te ceregiele – ja je po prostu pożeram:D No ewentualnie przekręcam i delektuję się nadzieniem zlizując je bardzo powoli i dokładnie:P
A masz rację OREO sa mało angielskie:) Poza tym są też w Polsce więc żadna to frajda dla babci:)